środa, 26 marca 2014

Rozdział 4

"Życie, którego głównym celem jest spełnienie osobistych pragnień, prędzej czy później przynosi gorzkie rozczarowania"

Nadszedł moment w którym ostatecznie musiałem się zmierzyć z Lizzie. Powiedzieć, że nasz związek nie ma już sensu, że wszystko we mnie się wypaliło, że uczucie, które pozostało nie wystarczy aby móc myśleć o szczęśliwym związku. Wszystko to wiedziałem, miałem w podświadomości a ty tylko upewniłaś mnie w tym, że dla mnie i dla Lizzie przyszedł czas na rozstanie. Zrozumiałem, że tkwiąc dalej w tym związku oboje będziemy się krzywdzić, ranić wzajemnie a tego nie chciałem. Pragnąłem się rozstać w zgodzie, jeśli to możliwe nawet zostając przyjaciółmi choć wiedziałem, że może być z tym ciężko, bo przecież jej zależało na czymś więcej.
Zmierzałem do jej szpitalnej sali z kompletnym mętlikiem w głowie ale też z konkretną decyzją, której już nie chciałem zmieniać. To, co poczułem do ciebie, gdy pierwszy raz cię zobaczyłem, te wszystkie motylki w brzuchu uświadomiły mi, że nie ma sensu trwać w związku, który mnie nie satysfakcjonuje tylko po to, żeby nie zawieźć Lizzie.
- Gdzie byleś tak długo? Wizyta miała Ci zająć tylko kilka minut, nie rozumiesz, że ja tu na ciebie czekam. Na ciebie i twoją decyzję - usłyszałem pretensje, gdy tylko przekroczyłem próg pokoju i na samą myśl jak zareaguje, gdy o wszystkim się dowie robiło mi się słabo
- Uspokój się - odpowiedziałem chłodno - Przepraszam, wizyta się przedłużyła - nie uraczyłem jej jeszcze spojrzeniem, bo chyba bałem się tego, co może się w nim kryć. Usiadłem na krześle obok i dopiero teraz na nią zerknąłem.
- Łatwo ci powiedzieć, że mam się uspokoić. Wychodzisz gdzieś i nie wracasz. Zawsze wszystko jest ważniejsze ode mnie
- Nie mam zamiaru się teraz z tobą kłócić Lizzie.
- Po prostu przyznaj mi rację, Nawet teraz, gdy leżę w szpitalu to ty wolisz się uganiać za jakimś bachorem niż siedzieć tu ze mną - niemal wykrzyczała a ja poczułem ukłucie w serduchu. Zabolało, bo dobrze wiedziała jak kocham dzieci a już na pewno nie miała prawa nazywać bachorem twojej małej chorej córeczki
- Jak w ogóle możesz się tak zachowywać? - wstałem z krzesła i odsunąłem się od niej, bo nagle jej bliska obecność mi przeszkadzała - Dobrze wiesz, że dla dzieci zrobiłbym wszystko, przeważnie dla takich chorych. Ale to nie oznacza, że nie jesteś dla mnie ważna. - odwróciłem się do niej plecami i chciałem wyjść z tego pomieszczenia. Uświadomiłem sobie jednak, że im prędzej zakończę ten związek tym lepiej dla nas obojga.
- Nie wychodź, nie teraz. Mam dość tego, że ciągle muszę czekać. Bądź mężczyzną David. Podejmij decyzje
- Masz rację, nie mogę cię dłużej zwodzić. - Stanąłem na przeciwko niej i włożyłem ręce do kieszeni - Nie chce cię ranić ale uważam, że nasz związek nie ma przyszłości. Lepiej będzie jak rozstaniemy się w tym momencie i nie będziemy się ze sobą męczyć. - wyszeptałem chyba na jednym oddechu, bałem się spojrzeć jej w oczy ale musiałem to zrobić aby zobaczyć jej reakcję. Nie była zadowolona, co jest normalne, była wręcz zszokowana
- Męczyć? To wszystko, cały nasz związek był dla ciebie męczarnią? - rzuciła pretensjonalnie
- Kochałem cię Lizzie, na prawdę cię kochałem. Widocznie miłość nie wystarcza - złapałem ją za dłoń -   Niestety moje uczucie do ciebie się wypaliło
- Nie mogę uwierzyć w to, co mówisz - wyrwała swoją dłoń z mojego uścisku, czułem jak z jej oczu wypływa trujący jad, który trafia prosto w moje serce - Zawsze starałam się robić wszystko, abyś tylko mnie kochał ale dla ciebie piłka była najważniejsza. Piłka i jakieś cudze bachory. - wykrzyczała - Jak mogłam z nimi konkurować skoro nigdy nie dałeś mi na to szansy?
- Przestań Lizzie. Każdy, kto mnie dobrze zna wie, że kocham dzieci, kochałem też ciebie ale skoro ty nie akceptujesz mnie takim jakim jestem, to jak mamy stworzyć normalny związek? Jak stworzyć prawdziwą rodzinę skoro nie lubisz dzieci? - Zrobiłem z bezsilności dwa kroki w tył i powoli zacząłem się odwracać.
- Nie wiesz co mówisz David
- To koniec Lizzie, nie potrafię już dłużej z tobą być. Tak będzie dla nas najlepiej - odparłem i skierowałem się do drzwi wyjściowych. - Spakuje twoje rzeczy i odwiozę do twojego mieszkania
- I to wszystko? Tak po prostu mnie zostawisz?
- Czego ode mnie oczekujesz? Chciałbym żebyśmy zostali przyjaciółmi ale nie wiem, czy ty tego chcesz
- Nie chcę
Ostatnie jej słowa, które usłyszałem i które przelały czarę goryczy. Nawet nie siliłem się na żadną odpowiedź, po prostu zamknąłem za sobą drzwi zostawiając to wszystko za swoimi plecami. Myślałem, że ta rozmowa potoczy się inaczej, mniej boleśnie. Że będzie w niej więcej zrozumienia, mniej wzajemnego oskarżania.
Myliłem się.
Myślałem, że po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy możemy być przyjaciółmi. Wychodząc z jej pokoju nie wiedziałem nawet, czy mijając się na ulicy będziemy w stanie choć chwilę ze sobą porozmawiać, obdarować się uśmiechem. Źle to wszystko rozegrałem ale ona nie pozostawiła mi innego wyboru.

_____________________________________________________________________________
Nie pytajcie, dlaczego mnie tak długo nie było, bo sama tego nie wiem. Zawaliłam po całości, teraz jeszcze wracam z czymś tak krótkim i niedopracowanym.
PRZEPRASZAM :*
Na ubłaganie Was daję Wam wesołego Davidka
Wybaczycie?